„Depresja to furia skierowana do wewnątrz” – takie zdanie dzisiaj na Soprano usłyszałam. Autosabotaż, nie podejmowanie prób i nie angażowanie się w rzeczy, które mogą okazać się skucesem, nie pozwalanie sobie samej na szczęście, wykluczanie siebie z inicjatyw i dobrych rzeczy, 

Skojarzyło mi się z Brene Brown, którą przypomniała De Barbaro dzisiaj w Czułej Przewodniczce – u podłoża wszystkiego jest myśl, że nie zasługujemy na miłość i przynależność.

Tak, mój krytyk, moja Królowa, jak zwał tak zwał zieje na mnie ogniem. 

Przypomina każdym słowem jak szpikulcem lodu, że jednak nie zasługuję. 

Powiedziałam właścicielom dzisiaj, że mam urodziny, zaprosili mnie na jutro na kolację. W głowie zamiast wdzięczności pojawiło się – no tak, obcy ludzie muszą zapraszać mnie na jedzenie, bo jestem sama, jestem SAMOTNA. Na pewno im mnie szkoda, na pewno robią to z litości. Bo skoro jestem sama teraz, w moje urodziny, to znaczy, że nie mam ludzi wokół siebie.

Faktem jest, że nie zapraszałam nikogo na swoje urodziny, nikomu o nich nie mówię, nie mam ich ustawionych na FB już od 10 lat chyba. Pamięta o nich tylko kilka najbliższych mi osób, w zeszłym roku z rodziny zadzwoniła do mnie tylko siostra. Tata miał epizod i wszyscy zapomnieli, zajęci jego kryzysem. Faktem jest też, że nie zapraszałam nikogo, bo te osoby, o których wiem, że chciałabym z nimi świętować urodziny są na wakacjach, albo w pracy, albo bardzo daleko. A reszcie się po prostu nie przypominałam.

Czy to efekt tego, że się alienuję? Nie obchodzę urodzin, bo uważam, że nie zasługuję?

Szłam ze sklepu teraz i jak sobie o tym pomyślałam, to popłynął smutek, gdzieś pod tą inteligencją, dobrym sercem, empatią, latami podejmowanych wysiłków, aby sobie pomóc, jest wciąż przekonanie, że jestem niewystarczająca, aby ktoś mnie pokochał bezwarunkowo. By ktoś mi zaufał bezwarunkowo, by ktoś mnie polubił bezwarunkowo. Tyle płakałam przez ostatnie kilka dni, że nawet nie mam siły już dzisiaj. Chociaż gula w gardle i kapie z nosa.

Chyba przy tym epizodzie depresyjnym, który przeżywam powoli zaczynam rozumieć, jakie to jest niezależne ode mnie, jak nagle ni stąd ni zowąd zalewa mnie fala, której nijak nie jestem w stanie powstrzymać. Jak to rzeczywiście jest to choroba, tak jak zapalenie żołądka, które trzeba leczyć. Ale jak bardzo jeszcze wstydzę się tego, że to JA przez to przechodzę, że tego przecież na zewnątrz nie widać, że niby wyglądam i zachowuję się „normalnie”, ale w gruncie rzeczy, w środku jest dolina śmierci.

Komentarze

  1. Kochana, dopiero dzisiaj odczytałam Twój post! Jestem z Tobą sercem i myślami. Czuję jak ci trudno. Oj i totalnie czuję to o urodzinach!!! Jakbym siebie słyszała.. i wiesz co, miałam trochę podobne uczucie podczas moich urodzin lipcowych - wtedy kiedy się połączyłyśmy wieczorem. I wiem, że świętowałam urodziny ze znajomymi w Pradze i dostałam prezenty super i zaprosili mnie do mega restauracji. Ale też wiem, że tuż przed samymi urodzinami tylko Zoltan (mój współlokator) zapytał co wtedy robię i że może byśmy poszli gdzieś uczcić to. Ale nikt inny nie zapytał. Ale pomyślałam, że to fajne, że na ten wieczór już umówiłam się z Tobą. Ale, rany - totalnie czuję to uczucie samotności. Że jak to, że tyle przecież tu niby robię a gdzie Ci ludzie, o co chodzi. Wiele lat nawet nie myślałam, żeby organizować urodziny, bo bałam się że przyjdą 3 osoby i będzie mi w chuj smutno.. a w tym roku poczułam 1 raz od hmm chyba zawsze :), że jakbym zrobiła urodziny to przyszło by sporo ludzi. i że oni są, choć czasem tracimy orient albo chcemy żeby ktoś inny był.

    Czuję wkurw na to, że Twoja familia zapomina o urodzinach. i jakoś ogólnie wyczuwam wkurw pod tym co piszesz..

    O Bejbe, pięknie doświadczasz! To wszystko jest potrzebne, tak czuję. Choć w chuj niełatwe. Jeśli masz ochotę to możemy umówić się na obchodzenie Twoich urodzin online, któregoś wieczoru :). Pamiętaj - ja jestem przy Tobie, nie jesteś sama. :*

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty